Nieistniejący czerwony telefon

opublikowane w Codziennik, Najnowsze Wpisy | 0

52 lata temu, 30 sierpnia, otwarto tzw. gorącą linię między Waszyngtonem a Moskwą. Bezpośrednie połączenie między najważniejszymi wówczas stolicami na świecie nazywano także czerwonym telefonem, ale miało to tyle wspólnego z prawdą, co rozdawanie samochodów na Placu Czerwonym w słynnym kawale (zamiast samochodów były rowery i nie rozdawane, ale kradzione). Czerwony telefon był w rzeczywistości telefaksem, przez który rozmowę można było prowadzić na piśmie.

Rok przed ustanowieniem gorącej linii świat znalazł się na krawędzi trzeciej wojny światowej. Konflikt z udziałem USA i ZSRR dotyczył wówczas rozmieszczenia radzieckich rakiet balistycznych na Kubie, w niedalekiej odległości od amerykanskiego wybrzeża. Komunikacja między oboma państwami przypominała wtedy bardziej korespondencyjną partię szachów. Zanim jedna strona odszyfrowała przekaz drugiej mijało nawet 12 godzin. W sytuacji, gdy o rozpoczęciu wojny nuklearnej mogły decydować minuty, zachodziła potrzeba ustanowienia nowego kanału łączności.

Kreml z Białym Domem połączono systemem dalekopisów, które wówczas były, w skrócie mówiąc, nowoczesnymi wersjami Enigmy. Kolejne lata przynosiły nowe technologie w postaci teleksów, satelitów, cyfrowych zabezpieczeń, aż wreszcie doprowadziły do wymiany maili w ramach gorącej linii.

Pierwszą wiadomością przesłana przez Amerykanów było: „The quick brown fox jumped over the lazy dog’s back 1234567890” stanowiące zestaw testowy wykorzystujący wszystkie litery i cyfry alfabetu łacińskiego wraz z apostrofem. Rosjanie odpowiedzieli poetyckim opisem słońca zachodzącego nad Moskwą. Poza ustaleniami politycznymi przez bezpieczne połączenie przesłano sobie także noworoczne życzenia.

Czerwony telefon zyskał popularność jako chwytliwy i przemawiający do wyobraźni symbol ważnej linii łączącej najważniejsze osoby. Jego model można znaleźć w Muzeum i Bibliotece Jimmy’ego Cartera w amerykańskim stanie Georgia. Innym, równie popularnym obiektem stał się „atomowy guzik” noszony w walizce za prezydentem USA. W tym przypadku jednak walizka naprawdę istnieje i zawiera w sobie system najlepiej szyfrowanej łączności dającej kontrolę nad nuklearnym arsenałem. Wspominał o nim nawet papież Franciszek pytany przez dziennikarzy, dlaczego sam chce nosić własną walizkę. Mówił, że nie ma w niej co prawda takiego przycisku, ale za to ważne dla siebie książki i przybory do golenia.

foto: flickr.com