W czwartkowy wieczór w amerykańskiej telewizji NBC nadano kolejny odcinek programu Beara Gryllsa, specjalisty od survivalu. Tym razem gościem specjalnym był sam Barack Obama.
Program nagrano na początku września, gdy prezydent USA wizytował Alaskę. Mieszkańcom tego stanu przywoził wówczas dobrą i długo oczekiwaną nowinę. Najwyższy szczyt regionu, zarazem najwyższy punkt Ameryki Północnej odzyskał swoją oryginalną nazwę. Góra McKinley wraz ze swymi 6190 metrami wysokości po latach stała się ponownie Denali. Wszystko dzięki Obamie.
Gdy żmudny, trudny i niesłychanie wyczerpujący proces przywracania plemiennej nazwy szczytu uznano za zakończony, można było wreszcie rozpocząć filmowanie na planie programu Beara Gryllsa. Prezydent uczył się rozpalać ognisko, zbierać jagody, pił z jednej butelki razem z podróżnikiem oraz z nieukrywanym powątpiewaniem patrzył na swojego gospodarza, który ten wgryzał się w surowego łososia.
Kamera miała koncentrować się na Gryllsie, Obamie i dzikiej przyrodzie, jednak możemy sobie wyobrazić, jak skomplikowanym przedsięwzięciem było nagranie najważniejszego przywódcy świata w głuszy. Na alaskańskim lodowcu doskonale zamaskowani agenci Secret Service dbali o to, by prezydentowi nie spadł włos z głowy. Nawet w tak nietypowych warunkach potrzebny był człowiek zawodowo zajmujący się próbowaniem jedzenia przeznaczonego dla Obamy. Nie można było ryzykować ani przez chwilę.
Prezydent sprawiał wrażenie rozbawionego całą sytuacją. Nowe otoczenie, możliwość choć chwilowego oderwania się od polityki, wszechobecna natura — to wszystko skłoniło go do prywatnych zwierzeń. Można było dowiedzieć się, że Obama czasami martwi się, że spędza życie otoczony bańką zakazów i nakazów. Przejmuje się także tym, czy sprawdzi się jako ojciec wobec swoich córek. Zwiastun odcinka można zobaczyć tutaj:
Wizyta prezydenta USA na lodowcu zbiega się także z niedawnym szczytem klimatycznym w Paryżu, który zakończył się przełomowym traktatem podpisanym przez blisko 200 państw.
foto: flickr.com